Batman: Zagłada Gotham – recenzja
Batmana kojarzy się głównie ze zwalczaniem przestępców – rabusiów, morderców, gangsterów, czy wreszcie poprzebieranych złoczyńców. Trudno się dziwić, biorąc pod uwagę silny nacisk w Hollywood na propagowanie jednego konkretnego wizerunku Mrocznego Rycerza. Większość nawet nie zdaje sobie sprawy, że uszaty obrońca Gotham jest w gruncie rzeczy wielowarstwową postacią, zdolną do dowolnej interpretacji.
Uwaga! Spoilery!
Batman i H.P. Lovecraft
„Batman: Zagłada Gotham” przynależy do cyklu „Elseworlds”, prezentującego tytuły spoza głównego kontinuum DC Comics. Przez długie lata dostawaliśmy szalone wersje popularnych bohaterów – w tym Superman z ZSRR i Batman krwiopijca. Pomysł na tyle chwycił, że również znane nazwiska skusiły się na udział.
Mike Mignola na starcie porzucił motywy związane z przestępczością zorganizowaną. Czego innego spodziewać się po twórcy „Hellboya” – komiksu czerpiącego wiele z legend, folkloru i mitów? Współscenarzystą został Richard Pace – artysta słynący z pracy nad tytułami, których tematyka jest w większości związana z okultyzmem i horrorem. Trudno sobie wyobrazić, by Batman w ich wykonaniu miał ścigać pospolitych bandziorów i łotrów. Nie mogło być inaczej, zamaskowany milioner wręcz musiał stanąć w szranki ze złem według Lovecrafta.
Przenosimy się do 1928 roku. Nie ma Jokera na horyzoncie, jest za to tajemnicze zagrożenie, przed którym nie da się w prosty sposób uciec. Dopadnie Cię wszędzie, nawet we śnie, bo takie jest właśnie Twoje przeznaczenie. Ofiarą mackowatej istoty z innego wymiaru staje się Bruce Wayne – osierocony syn milionerów, przebierający się za Człowieka-Nietoperza. Od razu trzeba zaznaczyć, że komiks odbiega od wersji klasycznej, w której prym w rozwoju postaci wiedzie śmierć Thomasa i Marthy Wayne’ów z rąk pospolitego rabusia. Zabójstwo rodziców Bruce’a odsunięto na dalszy plan, oddając miejsce motywom związanym ze starodawnymi obrzędami i istotami z innych wymiarów.
Nieuchronność przyszłości
Niemal każdy ma istotną rolę do spełnienia, od dawien dawna przypisaną przez potężniejszą siłę. Zagrożenie, z którym Człowiek-Nietoperz musi się mierzyć, jest nie z tego świata. Będąc tak zwanym wybrańcem, niestety został skazany na wieczne potępienie. Podobnie jest w przypadku pozostałych bohaterów.
Najbardziej groteskowy los spotyka Harveya Denta – prokuratora, niedoszłego burmistrza Gotham. Zostaje mu przypisana rola drzwi do zupełnie innego wymiaru. Druga połowa jego ciała ulega bolesnej transformacji, praktycznie przybierając później formę dziwacznego portalu. A to wcale nie koniec zadziwiających przeobrażeń.
Nowe wersje klasycznych postaci
Ciekawie przetworzono dobrze znanych bohaterów DC Comics. Najbardziej wyróżnia się Oliver Queen w roli wielkiego myśliwego. Warto zauważyć, że nie nosi szmaragdowego kostiumu, a uzbrojenie rycerza-krzyżowca. Na szczęście wciąż korzysta z łuczniczego ekwipunku.
Mrocznemu Rycerzowi towarzyszy dodatkowo trójka pomagierów – Dick, Jason i Tim. Nie trudno zgadnąć, że to nowe wcielenia Robinów z głównego kontinuum. Zagorzałym fanom oryginału mogą jednak nie spodobać się wprowadzone zmiany. Zamiast walczyć z bandytami, trójka młodzieńców wyręcza panicza na wszelkie możliwe sposoby. Nawet Alfred nie ma tak ciężko.
Ra’s Al Ghul wypada blado w konfrontacji z oryginalnym wcieleniem. Za bardzo przypomina Rasputina, którego znamy z komiksowego świata „Hellboya”. Sprawia raczej wrażenie opętanego rządzą władzy maniaka, tylko przy okazji obdarzonego darem nieśmiertelności. Ni mniej, ni więcej.
Rozczarowujący jest również Jason Blood, lepiej znany jako piekielny demon Etrigan. Pojawia się i znika, przekazując głównie suche informacje / proroctwa. W dodatku wygląda zbyt standardowo jak na specyficzną estetykę, nie wspominając już o braku rymowanych dialogów.
„Szkaradne” rysunki
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to niecodzienna szata graficzna. Zagorzałym fanom Jima Lee może nie przypaść do gustu sam fakt, że większość postaci wygląda przeciętnie, miejscami nawet groteskowo. Batman i cała reszta nie są co prawda idealnie narysowani, ale za to budzą wyraźny niepokój. Nie zapominajmy, że mamy przecież do czynienia z horrorem na bazie pomysłów Lovecrafta. Nie może być za ładnie.
Z Lovecraftem musi wiązać się niepokojąca dziwaczność. W komiksie nie brakuje podobnych motywów – roślinopodobnych istot, mackowatych potworów, czy nawet gadzich osiłków. Troy Nixey świetnie sobie radzi, jeśli chodzi o postacie wyglądające niekonwencjonalnie, jak choćby wspominany wcześniej Harvey Dent po przemianie.
Udany eksperyment
Przygody z Batmanem nie muszą koniecznie skupiać się na zbrodni. Mike Mignola, Richard Pace i Troy Nixey wspólnie udowadniają, że obrońcę Gotham można również świetnie wpasować w klimaty horrorowe, ociekające klimatem powieści lovecraftowskich. Wystarczy tylko otworzyć się na różne możliwości.
Ocena: 5/6
- Tytuł oryginalny: Batman: The Doom That Came to Gotham
- Premiera pierwszego zeszytu: Listopad 2000
- Premiera wydania zbiorczego w Polsce: 2004
- Typ: Mini-seria
- Scenariusz: Mike Mignola i Richard Pace
- Rysunki: Troy Nixey
- Okładka: Mike Mignola
- Kolory: Dave Stewart
- Tusz: Dennis Janke
- Wydawnictwo: DC Comics
- Polski wydawca: Egmont