Filmy

Aquaman – recenzja

Gdzie obejrzałem?Multikino Kraków

Kto by pomyślał, że za ocalenie DCEU będzie odpowiadał właśnie Aquaman? Po słabo przyjętej „Lidze Sprawiedliwości” zdecydowana większość spisała produkcję pozostałych projektów dawno na straty. „Wonder Woman”, która w lwiej części została pozytywnie odebrana, stanowiła jedyne światełko w tunelu dla kinowego uniwersum DC Comics. Grunt, że James Wan zdecydował się przypłynąć na ratunek.

Nowa nadzieja DCEU

Po premierze „Ligii Sprawiedliwości” trudno było nie czuć zażenowania. Nic więc dziwnego, że mało kto wierzył w sukces filmowego Aquamana. Nawet wybór utalentowanej ekipy produkcyjnej nie był w stanie wywołać jakiegokolwiek entuzjazmu. A jak dobrze wiadomo, na stołku reżyserskim zasiadał nie byle kto — James Wan, współczesny król horroru w Hollywood.

Dla wielu nie miało to większego znaczenia. Szykował się gniot, który miał na dobre zatopić filmowe uniwersum. Nadzieja powróciła dopiero, gdy pojawiły się materiały promujące widowisko pełne kolorów, akcji, a także światów wyjętych żywcem z mitów i legend.

Dziwny jest ten świat

Pierwsze minuty filmu dają jasno do zrozumienia, że ma się do czynienia z najeżoną efektami specjalnymi bajką. Nikt tutaj nie usiłuje zrobić szekspirowskiego dramatu z życia głównego bohatera. Mowa o facecie telepatycznie komunikującym się z rybami, z czego James Wan świetnie sobie zdawał sprawę.

Nie ma sensu umraczniać, wręcz trzeba wyeksponować wszelkie dziwactwa, jakie na przestrzeni wielu lat były kojarzone z komiksową wersją Arthura Curry. Nie powinno dziwić, że gada z rybami pod wodą, macha trójzębem na prawo i lewo, przy okazji będąc spadkobiercą tronu Atlantydy. Dla dzisiejszego widza nie ma rzeczy niemożliwych do przełknięcia, szczególnie po „Strażnikach Galaktyki”, gdzie pierwsze skrzypce gra gadający szop wraz z humanoidalnym drzewem.


Nie ma się czego wstydzić

Kiedyś było nie do pomyślenia, aby aktorzy paradowali po planie filmowym w kolorowym spandeksie. Tylko noszenie skórzanych kombinezonów było akceptowalne, mimo że odzierało bohaterów z własnej tożsamości. U Wana nie ma żadnych zahamowań, tym bardziej w kwestiach garderobianych. Niemal każda z postaci wygląda, jakby wyszła prosto z komiksowego kadru. Najbardziej rzuca się w oczy czwórka aktorów — Jason Momoa (Aquaman), Amber Heard (Mera), Patrick Wilson (Król Orm) oraz Yahya Abdul-Mateen (Czarna Manta).

Widząc klasycznie wyglądającego Aquamana na dużym ekranie, trudno nie przecierać oczu ze zdziwienia. Z pozoru śmiesznie prezentujący się strój przekuto w królewską zbroję, której nie powstydziłby się żaden heros. O dziwo, pozostała część obsady nie wypada gorzej pod tym względem. Towarzysząca mu Mera wygląda równie zjawisko, niczym Ariel z „Małej Syrenki”. Król Orm i Czarna Manta w żadnym razie nie odstają od reszty towarzystwa. Dołożono wszelkich starań, aby jak najlepiej oddać wizerunek — nie ważne jak kuriozalny — obu komiksowych złoczyńców.

Nie ma potrzeby odcinać się od pewnych konceptów tylko dlatego, że wydają się na pierwszy rzut oka niepoważne dla dorosłego człowieka. Skoro bez cienia żenady przeniesiono Czarną Mantę z wielgachnym hełmem do nurkowania, można wszystko zrobić.

Soundtrack nie z tego świata

Według większości kultowy kawałek — Toto „Africa” — został doszczętnie zbezczeszczony. Wan dobrze wiedział, co robi, angażując do współpracy Pitbulla — rapera słynącego tylko z kiepskich remiksów. Wystarczy zobaczyć jedną ze scen, by przekonać się jak wielkie ma znaczenie kontekst. Tak swoją drogą, kawałek nie jest taki straszny. Można przy nim boki zrywać, co samo w sobie stanowi nie lada zaletę.

Zachowana różnorodność

James Wan nie byłby sobą, gdyby nie umieścił nigdzie żadnego ze swoich jump scarów. Pojawia się w pewnym momencie scena, na widok której niejeden dzieciak schowałby się ze strachu pod fotel. Jeżeli tylko Warner Bros. nie będzie bez powodu ingerować w proces produkcyjny, może z czasem pojawi się cała seria filmów DC o unikalnym stylu, odzwierciadlającym nawyki danego reżysera. Wystarczy spojrzeć, jak fenomenalnie takie podejście sprawdziło się w przypadku „Aquamana”. W rezultacie nadano produkcji niepowtarzalnego dla superbohaterskiego kina klimatu.

Dobra zabawa

Jeżeli szukacie realistycznej wizji komiksu superhero na dużym ekranie, trafiliście pod błędny adres. „Aquaman” stanowi skrajne przeciwieństwo snyderowskich i nolanowskich produkcji. Całą uwagę widza skupiono na nieskrępowanej niczym przygodzie z monumentalnym, a niekiedy kuriozalnie wyglądającym światem Atlantydy w tle.

Mowa o filmie, w którym akcja swobodnie płynie przy akompaniamencie „Africa” w wykonaniu Pitbulla. Tu nie ma miejsca na sztampowe do bólu dekonstrukcje postaci, z czym z resztą DCEU przez długi czas było kojarzone. Dostarczono bezpretensjonalną rozrywkę, której głównym celem jest wyleczenie pogłębiającej się chandry, w szczególności tuż po pracowitym dniu pełnym narzekań.


Ocena: 5/6


  • Tytuł oryginalny: Aquaman
  • Reżyseria: James Wan
  • Scenariusz: Will Beall, David Leslie Johnson-McGoldrick
  • Premiera: 26 listopada 2018
  • Produkcja: Warner Bros. Pictures, The Safran Company, DC Entertainment, Cruel and Unusual Films, Mad Ghost Productions, RatPac Entertainment
  • Dystrybucja: Warner Bros. Pictures

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.